Po ok. 30 minutach docieramy do Piscina Natural czyli naturalnego basenu. Jesteśmy dosyć daleko od plaży, a morze sięga nam do pasa. Kolor wody zachwyca. W tych pięknych okolicznościach przyrody panowie ze statku robią mini barek w morzu, można powiedzieć, że rum leje się strumieniami, barman nie żałuje.
:lol:
Saonowy biznes cd. – na rejs popłynął z nami fotograf, który teraz chętnym wykonuje sesję. Nie wiemy skąd wytrzasnął rozgwiazdy, mamy wrażenie, że przywiózł je ze sobą.
:lol: Na pewno są żywe, bo każe je zanurzać co chwilę w wodzie. My też dajemy się namówić na sesję (chyba pod wpływem rumu), jeśli foty nam się nie spodobają nie musimy ich kupować. Cieszymy się jeszcze kąpielą w tej nieziemskiej wodzie i zmykamy na wyspę.
Gdy dobijamy do brzegu, Saona zdaje się sama mówić: “Witam w raju”.
8-)
Zajmujemy leżaczki. Wszyscy jakoś się rozproszyli, nie czuć takiego tłoku jak rano w Bayahibe. Jeszcze tylko trzeba przebrnąć przez pierwszy 10-minutowy atak sprzedawców cygar, biżuterii i usług masażu i można spokojnie rozkoszować się wypoczynkiem na leżaczku. Patrzysz na te gęste palmy, lazur morza i błękit nieba – tak to jest raj.
8-) Piekielny raj
:twisted:, bo słońce grzeje na maxa. Jedyny ratunek to częste wizyty w morzu lub w barze, po chłodny trunek
;)
Na 13. zaplanowany jest posiłek. Grillowane langusty płatne dodatkowo 30$. Mamy szwedzki stół – kurczaczki, sałatki, warzywa, ryż itd. Jest też spaghetti z sosem na bazie pancerzy langusty, z których smak wydobył się idealnie. Istne niebo w gębie. Idę po dokładkę?
Po obiadku relaksu ciąg dalszy.
Ostatnie spojrzenie na rajskie kolory. Łodzią zostajemy przetransportowani do katamaranu. Trzeba przyznać, że opinie na temat Saony, że to "must see" nie są w żadnym stopniu przesadzone, bo ją trzeba naprawdę zobaczyć i przeżyć tu kilka chwil ze swojego życia. Czas spędzony tutaj i cała wycieczka to dobrze zainwestowane 100$ (50$/os.).
Zakrapiany rumem powrót upływa w rytmie merengue, bachaty i reggaetonu. Fotograf pokazuje nam na kompie foty, chce 30$ za płytkę zdjęć, z całej tej sesji podobają mi się może ze 2, więc rezygnujemy.
Po ok. 2 godzinach dopływamy do Bayahibe. Pakujemy się do autobusu, jeszcze tylko jeden sprzedawca próbuje nam wcisnąć rum z etykietką z naszym zdjęciem i możemy jechać. Gdy docieramy do Bavaro już się ściemnia. Pobyt tu kończymy w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło czyli w Fast Chef. Muzyka jak zwykle gra na całego, stoły zajęte, najlepszy klimat. O tym miejscu prawie w ogóle nie ma w necie, więc załączam menu, jakby ktoś chciał tu zawitać.
Idziemy jeszcze na spacer, spotykamy naszego frienda od kokosa. Próbujemy go podpytać o publiczny transport guagua, musimy się jutro dostać na dworzec autobusowy, niestety nie dowiadujemy się za wiele, bo mówi po hiszpańsku. Po rozmowie z taksówkarzem i recepcjonistą kapitulujemy i decydujemy się na zbrodnicze 15$ za transfer na dworzec czyli prawie tyle samo ile zapłacimy za przejazd ponad 200km do stolicy Dominikany.
:lol: Pakujemy się... Pobyt w Bavaro i na Saonie sprawił, że się zrelaksowaliśmy, teraz już jesteśmy gotowi i chętni na poznanie nowego.Dzień 5 – 12.02. – Santo Domingo
Ostatni poranek w Bavaro. Punktualnie o 8:00 (na naszą prośbę) dostajemy śniadanie do pokoju, a pół godziny później właścicielka hotelu zawozi nas na dworzec Expreso Bavaro. W eleganckim, klimatyzowanym budyneczku siedzą już oczekujący na autobus do Santo Domingo. Kupujemy bilety (400 pesos/os. – ok. 35 zł/os.) i dołączamy do nich. Praktycznie sami miejscowi, jesteśmy jedynymi turystami. Expreso Bavaro kursuje tylko na trasie pomiędzy stolicą, a Bavaro, rozkład i info nt. przystanków: http://www.expresobavaro.com/.
O 9:00 odjeżdżamy piętrowym autokarem, żegnając rejon Punta Cana. Jeszcze tylko jeden przystanek i jesteśmy załadowani po brzegi. Przed nami ok.200 km drogi.
Klima działa na całego, a ja w sukieneczce i sandałkach z kaszlem a'la gruźlik - skutki nocki z działającym nawiewem.:/ Niestety bagaże w luku, jakoś dam radę. Dziś jest niedziela, a my jedziemy do...Świętej Niedzieli.
:D Właśnie to oznacza nazwa Santo Domingo, jak się można domyślać miasto powstało 7. dnia tygodnia. Miejsce wybrał sam Krzysztof Kolumb, bo stąd było blisko do odkrywania "nowego świata". Całą robotę z budową zlecił swojemu bratu Bartolomeo i tak oto się narodziła stolica Dominikany - najstarsze hiszpańskie miasto w Ameryce.
Wysiadamy przy dosyć ruchliwej Avenida Mexico. Od razu dostajemy propozycję podwózki. Jesteśmy trochę zdezorientowani, więc sprawdzam naszą pozycję na google maps. Zona Colonial jest niedaleko, więc idziemy na piechotę. Początkowo miasto nie prezentuje się zbyt ładnie, obdrapane kamienice, podejrzane zaułki, do tego w głowie nam siedzą słowa frienda od kokosa, że wyrywają torebki.
;) Jednak dosyć szybko się oswajamy, ludzie nas pozdrawiają, nie czujemy żadnego zagrożenia.
Po 20 minutowym spacerku docieramy do naszego hotelu Casa del Sol.
Jest 12.30 nasz pokój jeszcze niegotowy, więc zostawiamy bagaże i siadamy w pobliskim parku, by trochę odpocząć. Czas mija nam na rozmowie i obserwowaniu życia toczącego się naokoło. Naszą uwagę przykuwa kucharz z Tapas Baru, który coś pitrasi w drzwiach knajpy, może później tam wstąpimy.
O 13. dostajemy klucze. Typowy pokój w wiekowej kamieniczce - wysoki ze sztukaterią.
Znowu będziemy mieszkać na parterze, w tym przypadku to mega zaleta, bo omija nas wędrowanie z bagażami po wysokich schodach. Ale i tak się wybieramy na górę, by zwiedzić taras. Bardzo fajna miejscówka – miło będzie tu usiąść wieczorem przy winku i rano na śniadaniu. Dla chętnych jest nawet jacuzzi.
:)
Internet, tak jak w poprzednim hotelu śmiga bezproblemowo. Co ciekawe kontakty mają inny układ dziurek i nasze ładowarki udaje się wcisnąć na luzie. W Casa del Sol zostajemy tylko na 1 nockę, w cenie śniadanko, a koszt naszego pobytu to 55$. Położenie hotelu jest idealne, całą Zonę Colonial mamy na wyciągniecie ręki. Wychodzimy na miasto, a w pierwszej kolejności coś zjeść. W powietrzu czuć nadchodzącą ulewę. Jest ponad 30 stopni, gdzieś w oddali zagrzmiało.
Skręcamy w zamknięty dla ruchu kołowego deptak Calle El Conde. Tu gdzieś powinien znajdować się Mercure Comercial Santo Domingo, w którym za zgromadzone pkt Accora chcieliśmy spędzić nockę, jednak hotel zniknął z systemu rezerwacyjnego. Zaczyna się to, co nieuniknione – deszcz. Siadamy w knajpce na obiad. Zamawiamy zapiekanki po 80 pesos i po piwku Presidente. Z bakłażanem, cukinią, papryką smakuje nam tak bardzo, że na talerzu ląduje dokładka.
Gdy kończymy, deszcz ustaje. Idealnie, idziemy dalej zwiedzać.
Deptakiem docieramy do Parku Niepodległości, później to, co lubimy najbardziej - skręcamy w małe uliczki i idziemy bez celu wchłaniając atmosferę miasta.
@LaVarsovienne z prawdziwa przyjemnoscia i sentymentem czytam Twoja relacje i ogladam zdjecia z miejsc w ktorych bylam jeszcze dwa tygodnie temu.Czekam na ciag dalszy Waszych przygod,sama relacji raczej nie wysmaze ,choc Dominikana to tak piekny roznorodny kraj ze byloby co opisywac ,oj byloby... -- 15 Mar 2017 06:12 -- @LaVarsovienne z prawdziwa przyjemnoscia i sentymentem czytam Twoja relacje i ogladam zdjecia z miejsc w ktorych bylam jeszcze dwa tygodnie temu.Czekam na ciag dalszy Waszych przygod,sama relacji raczej nie wysmaze ,choc Dominikana to tak piekny roznorodny kraj ze byloby co opisywac ,oj byloby...
@spty13 czyli się minęłyśmy:) Cieszę się, że Twoje odczucia związane z Dominikaną są równie pozytywne, co nasze. PS. Widzę, że Lanzarote Ci się na majówkę szykuje;-)
:arrow: iexcl-hola-islas-canarias,1506,97027
minęłyśmy się o 10 dnipoznaję miejsca z Waszych zdjęć
:)np. zdjęcia plaży na wysokości hotelu Sunscape .chyba tylko na tym odcinku leża takie worki w wodzie.Dzięki za link do Kanarów ,bardzo mi się przyda, no w tym roku to się trochę nawyleguję po różnych rajskich plażach:)P
Świetna relacja! Byłam na Jamajce, wyjazd i zwiedzanie w podobnej konwencji i bardzo się rozczarowałam. Po Twojej relacji chyba się skuszę na Dominikanę, może odczaruję Karaiby
:) tym bardziej, że jest tam maraton a ja łącze wyjazdy z bieganiem.
bardzo fajna relacja, świetnie się czyta, od razu zaznaczałam miejsca na mojej mapie.. planowałam Dominikanę jakiś czas temu już, później stwierdziłam, że może jednak tam nie jest tak fajnie, ale widzę, że się myliłam więc plan wraca! :D jedno pytanie - czy tam są wypożyczalnie motorów/skuterów dla turystów? bo wiele razy pojawiły się wzmianki o moto taxi, a my lubimy sami jeździć jednak ;)
bardzo fajna relacja, świetnie się czyta, od razu zaznaczałam miejsca na mojej mapie.. planowałam Dominikanę jakiś czas temu już, później stwierdziłam, że może jednak tam nie jest tak fajnie, ale widzę, że się myliłam więc plan wraca!
:D jedno pytanie - czy tam są wypożyczalnie motorów/skuterów dla turystów? bo wiele razy pojawiły się wzmianki o moto taxi, a my lubimy sami jeździć jednak
;)
Są wypożyczalnie, konkretów Ci nie podam, ale na pewno widziałam w Las Terrenas - skutery, quady - idealne do zwiedzania Półwyspu Samana. W rejonie Punta Cana też na pewno coś się znajdzie:-)
Witam, przecudowny opis wakacji
:)interesuje mnie kwestia finansowa te 2500 zł/os. Czy jest to całkowita kwota wyjazdu łącznie z jedzeniem, atrakcjami, transportem, transferami czy tylko, tak jak Pani napisała, loty + hotel?Pozdrawiam
Przy ilości atrakcji, z których skorzystaliśmy i cenie biletów lotniczych ok. 1550 zł ciężko byłoby się zmieścić w 2500zł;-)Tak jak napisałam w relacji - 2500 zł to kwota za osobę za loty i hotele na 11 dni. Również pozdrawiam;-)
Dziękuję
:) a ma Pani mniej więcej podliczone ile całkowicie wyniósł Was ten wyjazd? My wyjeżdżamy w listopadzie na 10 dni, z początku miał to być wyjazd typowo wypoczynkowy z allem, ale że uwielbiamy zwiedzać i prawdopodobnie już tam nie wrócimy grzechem byłoby znać Dominikane tylko od strony Punta Cana
:) Dodatkowo Pani opis tak mnie zachęcił, że planuję zorganizować coś bardzo, bardzo podobnego
:)
Podliczyłam właśnie i wszystkich wydatków wyszło ok. 4700 zł/os. + 90 euro łącznie wydaliśmy w Brukseli.Nie będę wyszczególniać na co ile, większość cen można znaleźć w relacji. Życzę niezapomnianych dominikańskich wakacji:-)
Po ok. 30 minutach docieramy do Piscina Natural czyli naturalnego basenu. Jesteśmy dosyć daleko od plaży, a morze sięga nam do pasa. Kolor wody zachwyca.
W tych pięknych okolicznościach przyrody panowie ze statku robią mini barek w morzu, można powiedzieć, że rum leje się strumieniami, barman nie żałuje. :lol:
Saonowy biznes cd. – na rejs popłynął z nami fotograf, który teraz chętnym wykonuje sesję. Nie wiemy skąd wytrzasnął rozgwiazdy, mamy wrażenie, że przywiózł je ze sobą. :lol: Na pewno są żywe, bo każe je zanurzać co chwilę w wodzie. My też dajemy się namówić na sesję (chyba pod wpływem rumu), jeśli foty nam się nie spodobają nie musimy ich kupować.
Cieszymy się jeszcze kąpielą w tej nieziemskiej wodzie i zmykamy na wyspę.
Gdy dobijamy do brzegu, Saona zdaje się sama mówić: “Witam w raju”. 8-)
Zajmujemy leżaczki. Wszyscy jakoś się rozproszyli, nie czuć takiego tłoku jak rano w Bayahibe. Jeszcze tylko trzeba przebrnąć przez pierwszy 10-minutowy atak sprzedawców cygar, biżuterii i usług masażu i można spokojnie rozkoszować się wypoczynkiem na leżaczku. Patrzysz na te gęste palmy, lazur morza i błękit nieba – tak to jest raj. 8-) Piekielny raj :twisted:, bo słońce grzeje na maxa. Jedyny ratunek to częste wizyty w morzu lub w barze, po chłodny trunek ;)
Na 13. zaplanowany jest posiłek. Grillowane langusty płatne dodatkowo 30$. Mamy szwedzki stół – kurczaczki, sałatki, warzywa, ryż itd.
Jest też spaghetti z sosem na bazie pancerzy langusty, z których smak wydobył się idealnie. Istne niebo w gębie. Idę po dokładkę?
Po obiadku relaksu ciąg dalszy.
Ostatnie spojrzenie na rajskie kolory. Łodzią zostajemy przetransportowani do katamaranu.
Trzeba przyznać, że opinie na temat Saony, że to "must see" nie są w żadnym stopniu przesadzone, bo ją trzeba naprawdę zobaczyć i przeżyć tu kilka chwil ze swojego życia. Czas spędzony tutaj i cała wycieczka to dobrze zainwestowane 100$ (50$/os.).
Zakrapiany rumem powrót upływa w rytmie merengue, bachaty i reggaetonu. Fotograf pokazuje nam na kompie foty, chce 30$ za płytkę zdjęć, z całej tej sesji podobają mi się może ze 2, więc rezygnujemy.
Po ok. 2 godzinach dopływamy do Bayahibe. Pakujemy się do autobusu, jeszcze tylko jeden sprzedawca próbuje nam wcisnąć rum z etykietką z naszym zdjęciem i możemy jechać.
Gdy docieramy do Bavaro już się ściemnia. Pobyt tu kończymy w miejscu, gdzie wszystko się zaczęło czyli w Fast Chef. Muzyka jak zwykle gra na całego, stoły zajęte, najlepszy klimat. O tym miejscu prawie w ogóle nie ma w necie, więc załączam menu, jakby ktoś chciał tu zawitać.
Idziemy jeszcze na spacer, spotykamy naszego frienda od kokosa. Próbujemy go podpytać o publiczny transport guagua, musimy się jutro dostać na dworzec autobusowy, niestety nie dowiadujemy się za wiele, bo mówi po hiszpańsku. Po rozmowie z taksówkarzem i recepcjonistą kapitulujemy i decydujemy się na zbrodnicze 15$ za transfer na dworzec czyli prawie tyle samo ile zapłacimy za przejazd ponad 200km do stolicy Dominikany. :lol:
Pakujemy się... Pobyt w Bavaro i na Saonie sprawił, że się zrelaksowaliśmy, teraz już jesteśmy gotowi i chętni na poznanie nowego.Dzień 5 – 12.02. – Santo Domingo
Ostatni poranek w Bavaro. Punktualnie o 8:00 (na naszą prośbę) dostajemy śniadanie do pokoju, a pół godziny później właścicielka hotelu zawozi nas na dworzec Expreso Bavaro. W eleganckim, klimatyzowanym budyneczku siedzą już oczekujący na autobus do Santo Domingo. Kupujemy bilety (400 pesos/os. – ok. 35 zł/os.) i dołączamy do nich. Praktycznie sami miejscowi, jesteśmy jedynymi turystami. Expreso Bavaro kursuje tylko na trasie pomiędzy stolicą, a Bavaro, rozkład i info nt. przystanków: http://www.expresobavaro.com/.
O 9:00 odjeżdżamy piętrowym autokarem, żegnając rejon Punta Cana. Jeszcze tylko jeden przystanek i jesteśmy załadowani po brzegi. Przed nami ok.200 km drogi.
Klima działa na całego, a ja w sukieneczce i sandałkach z kaszlem a'la gruźlik - skutki nocki z działającym nawiewem.:/ Niestety bagaże w luku, jakoś dam radę.
Dziś jest niedziela, a my jedziemy do...Świętej Niedzieli. :D Właśnie to oznacza nazwa Santo Domingo, jak się można domyślać miasto powstało 7. dnia tygodnia. Miejsce wybrał sam Krzysztof Kolumb, bo stąd było blisko do odkrywania "nowego świata". Całą robotę z budową zlecił swojemu bratu Bartolomeo i tak oto się narodziła stolica Dominikany - najstarsze hiszpańskie miasto w Ameryce.
Wysiadamy przy dosyć ruchliwej Avenida Mexico. Od razu dostajemy propozycję podwózki. Jesteśmy trochę zdezorientowani, więc sprawdzam naszą pozycję na google maps. Zona Colonial jest niedaleko, więc idziemy na piechotę. Początkowo miasto nie prezentuje się zbyt ładnie, obdrapane kamienice, podejrzane zaułki, do tego w głowie nam siedzą słowa frienda od kokosa, że wyrywają torebki. ;) Jednak dosyć szybko się oswajamy, ludzie nas pozdrawiają, nie czujemy żadnego zagrożenia.
Po 20 minutowym spacerku docieramy do naszego hotelu Casa del Sol.
Jest 12.30 nasz pokój jeszcze niegotowy, więc zostawiamy bagaże i siadamy w pobliskim parku, by trochę odpocząć. Czas mija nam na rozmowie i obserwowaniu życia toczącego się naokoło. Naszą uwagę przykuwa kucharz z Tapas Baru, który coś pitrasi w drzwiach knajpy, może później tam wstąpimy.
O 13. dostajemy klucze. Typowy pokój w wiekowej kamieniczce - wysoki ze sztukaterią.
Znowu będziemy mieszkać na parterze, w tym przypadku to mega zaleta, bo omija nas wędrowanie z bagażami po wysokich schodach. Ale i tak się wybieramy na górę, by zwiedzić taras. Bardzo fajna miejscówka – miło będzie tu usiąść wieczorem przy winku i rano na śniadaniu. Dla chętnych jest nawet jacuzzi. :)
Internet, tak jak w poprzednim hotelu śmiga bezproblemowo. Co ciekawe kontakty mają inny układ dziurek i nasze ładowarki udaje się wcisnąć na luzie.
W Casa del Sol zostajemy tylko na 1 nockę, w cenie śniadanko, a koszt naszego pobytu to 55$.
Położenie hotelu jest idealne, całą Zonę Colonial mamy na wyciągniecie ręki.
Wychodzimy na miasto, a w pierwszej kolejności coś zjeść. W powietrzu czuć nadchodzącą ulewę. Jest ponad 30 stopni, gdzieś w oddali zagrzmiało.
Skręcamy w zamknięty dla ruchu kołowego deptak Calle El Conde. Tu gdzieś powinien znajdować się Mercure Comercial Santo Domingo, w którym za zgromadzone pkt Accora chcieliśmy spędzić nockę, jednak hotel zniknął z systemu rezerwacyjnego.
Zaczyna się to, co nieuniknione – deszcz. Siadamy w knajpce na obiad. Zamawiamy zapiekanki po 80 pesos i po piwku Presidente. Z bakłażanem, cukinią, papryką smakuje nam tak bardzo, że na talerzu ląduje dokładka.
Gdy kończymy, deszcz ustaje. Idealnie, idziemy dalej zwiedzać.
Deptakiem docieramy do Parku Niepodległości, później to, co lubimy najbardziej - skręcamy w małe uliczki i idziemy bez celu wchłaniając atmosferę miasta.