Santo Domingo dzięki kolonialnemu charakterowi, nie raz grało w filmie Hawanę, np. w „Ojcu chrzestnym” i „Dobrym agencie”. Rzeczywiście niska kolorowa zabudowa przypomina mi Hawanę widzianą na zdjęciach, czy znaną z dokumentu „Buena Vista Social Club”. Póki co nie mam porównania, póki co...
:) W ogóle nie obchodzą nas nazwy mijanych zabytków, wiem, że stoją tu od wieków i to stanowi o klimacie i prawdzie miasta.
Tymczasem nasz spacer po Santo Domingo przebiega w słońcu i w deszczu i w rytmie merengue. Muzyka słyszalna jest niemal na każdym rogu. Głośne dźwięki wydobywają się nawet z małych sklepików spożywczych, przed którymi zazwyczaj jest choć jeden stolik i krzesło, by w atmosferze muzyki raczyć się rumem lub zimnym Presdiente.
Dorożkarz namawia nas na godzinną przejażdżkę po starówce. Może później skorzystamy. Swoją drogą 20$ to brzmi jak promocja – w porównaniu z porannym 10-minutowym transferem za 15$. Gdy zaczyna padać na dobre, idziemy uciąć sobie małą drzemkę.
Dzisiaj jest niedziela, w mieście organizowany jest karnawał. Sprawdzam w necie, jest to dosyć daleko, więc póki co odpuszczamy. Spacerujemy wokół Fortu Ozama, gdzie porozstawiały się straganiki ze wszystkim. Spoglądam na miasto po drugiej stronie rzeki, nie zachęca za zbytnio, ale ciągnie mnie tam, jestem ciekawa tego karnawału.
:D Idziemy w stronę Alcazar de Colon, niestety cały czas towarzyszy nam mżawka.
Co by tu robić? Na kolację jeszcze za wcześnie, więc wsiadamy do taxi – kierunek karnawał proszę.
:D Mostem jedziemy na drugą stronę Rio Ozamy. Po drodze taksówkarz z dumą wskazuje Mauzoleum Kolumba (zw. Faro a Colon) – wielka betonowa budowla nie należy do najpiękniejszych. Ulice pozamykane, objazdy, bo karnawał. Gdy wysiadamy czujemy się trochę jakbyśmy znaleźli się w innym świecie - klimaty trochę slumsowate. Niezrażeni idziemy w stronę całego piekiełka. My tu dotarliśmy ok.18.30, a cały event rozpoczął się o 17., jeżeli była jakaś parada to nas ominęła, teraz pozostały nam koncerty i obserwowanie przechadzających się co jakiś czas przebierańców, głównie małolatów. W tłumie można zauważyć dużo mundurowych, więc teren jest zabezpieczony.
:D
Chociaż pierwsze wrażenie było dosyć osobliwe, nie czujemy w żadnym momencie niebezpieczeństwa, wręcz przeciwnie ludzie są cudowni. Jak zaczyna mocno padać, przygarniają nas pod duży parasol i dbają, by przypadkiem na mnie nie padał deszcz. A w tej kwestii i tak już pozamiatane. Moje espadryle całe mokre. Właściwie to wszystko mokre.
:lol:
Mamy szczęście, pomimo tłumów bez problemu udaje nam się zorganizować powrót na starówkę – chłopak nas pyta czy chcemy taxi, ustalamy cenę - jakieś grosze w porównaniu z prawdziwą taksówką i zawozi nas swoim samochodem. W trakcie jazdy z jego radia rozbrzmiewają oczywiście karaibskie rytmy, bo on, jak wszyscy tutaj, słucha miejscowej muzyki, podśpiewując sobie przy tym. Na kolację idziemy do Tapas Baru Los Navarricos obok naszego hotelu. A tapasy tutaj to miniaturowe kanapeczki, także nie był to najlepszy wybór. Żeby się najeść musielibyśmy zjeść chyba 10 takich talerzyków.
:lol:
Próbujemy kilka opcji i zmykamy do nas na taras. Na szczęście nikogo nie ma, cały jest dla nas.
8-) Przegryzamy miejscowymi serowymi laysami, jakieś wino, z pobliskich lokali słychać gwarek rozmów i merengue, w tle wielki statek Costa Magica płynie do kolejnego portu. Jest klimat!
Po deszczowej imprezce ubraliśmy się ciepło, ale już czuję, że do kaszlu dołączy klasyczne przeziębienie. Pomału mnie rozkłada, ale znajduje jeszcze siły na wieczorny spacer.
Santo Domingo jest warte tego, by zatrzymać się w nim choć na chwilę, miasto ma swój klimat. Jeśli przerwa od plaży to właśnie tu, wśród wiekowych murów.Dzień 6 – 13.02. – Las Terrenas
Dzień rozpoczynamy od pysznego śniadania na tarasie. Poprzedni hotel serwował nam ubogą wersję tego posiłku, więc w Casa del Sol doceniamy każdy kęs. Sałatka owocowa różnorodna i obfita, standardowo pieczywo tostowe, mamy też babeczki i hit - jajecznica na szyneczce, którą pani robi specjalnie dla ciebie, jeśli wolisz sadzone - nie ma problemu.?
Ostatnie spojrzenie na Zonę Colonial, wpisaną 27 lat temu na listę UNESCO, po czym łapiemy taxi i kierunek dworzec Caribe Tours. Po drodze mijamy Pałac Narodowy, miejsce pracy prezydenta Dominikany.
Jest poniedziałek, na ulicach „młyn”, przed samym dworcem utykamy w korku, kierowca łamie przepisy, przez co zostaje upomniany przez panią policjantkę. Na dworcu kupujemy bilety do Sanchez (340pesos/os.), nasz kierunek to półwysep Samana. Caribe Tours to taka ichniejsza wersja naszego Polskiego Busa – wifi dostępne na pokładzie i dużo tras do wyboru. Ze stolicy można się dostać do wielu miast i miasteczek Dominikany. Ceny i trasy dostępne na stronie: http://www.caribetours.com.do/site/portada/.
Nasz autobus odjeżdża o 10:00 czyli za 20 min. Poznajemy Włocha, krótka wymiana dominikańskich doświadczeń i w drogę!
Jeśli wydawało nam się, że w autobusie Expreso Bavaro było zimno, to byliśmy w błędzie.
:lol: To, co dzieje się w Caribe Tours to jest dopiero hardkor. Pomimo, że do tej podróży się przygotowaliśmy – długie spodnie, długi rękaw, to i tak czujemy się jak w zamrażalniku.
:roll: Puchowe kurtki upchane w naszych walizkach, teraz by się przydały. Prawie całą trasę jedziemy w deszczu i chyba nie ma szans na przejaśnienia. :/
W Sanchez wysiadamy jako jedni z nielicznych, reszta jedzie do miasteczka Samana. Stąd chcemy się dostać do oddalonego o 20km Las Terrenas. Zatem musimy znaleźć sobie jakiś transport. Od razu atakują nas taksiarze od motorów, jest też jeden taksówkarz z samochodem, ale zaproponowana przez niego cena wydaje się nam zaporowa. Rozpoczynają się negocjacje, niestety panowie są w komitywie i jedyne, co nam się udaje ugrać to 100 pesos mniej. Taksówkarz mówi, że więcej nie zejdzie, bo trasa jest trudna, wskazując na pobliską górę.
Po drugiej stronie ulicy zatrzymuje się busik guagua, biegnę podpytać, jak można dostać się do Las Terrenas. W busiku zaczyna się gromka dyskusja, z której wynika, że sprawa nie jest taka prosta.
:lol: Godzimy się w końcu na taxi. Rzeczywiście trasa nie jest łatwa, jeździmy po górach, cały czas pada, warunki na drodze są ciężkie, do tego nasz kierowca spalił klocki.
:roll: Jakimś cudem udaje się nam dojechać do naszego kolejnego miejsca noclegowego – Casa Delfin Guest House. Kierowca nie ma jak wydać, z pomocą przychodzi człowiek z pobliskiej knajpy, który ratuje nas swoimi pesosami. Po raz kolejny stwierdzam, że Ci ludzie są cudowni. Nasz pokój położony na piętrze jest prosty i schludny. Widać, że Dominikańczycy muszą lubić telewizję. pomimo, że jest to nasz najtańszy nocleg (31,5$/noc) na wyposażeniu jest telewizor z płaskim ekranem, z dużą ilością kanałów - tak jak w poprzednich hotelach. Jest moskitiera i elektryczna rakieta na robaki, co może sugerować, że będą nas tu odwiedzać różni goście.
:D Na szczęście nie ma klimy, to dobrze, bo już zaczynam odczuwać lęki na myśl o tym urządzeniu.
:D
Na zewnątrz ściana deszczu, więc nie pozostaje nam nic innego, jak zejść do knajpki na dole, przy okazji oddamy kasę i zrewanżujemy się naszemu wybawcy, zamawiając u niego posiłek.
@LaVarsovienne z prawdziwa przyjemnoscia i sentymentem czytam Twoja relacje i ogladam zdjecia z miejsc w ktorych bylam jeszcze dwa tygodnie temu.Czekam na ciag dalszy Waszych przygod,sama relacji raczej nie wysmaze ,choc Dominikana to tak piekny roznorodny kraj ze byloby co opisywac ,oj byloby... -- 15 Mar 2017 06:12 -- @LaVarsovienne z prawdziwa przyjemnoscia i sentymentem czytam Twoja relacje i ogladam zdjecia z miejsc w ktorych bylam jeszcze dwa tygodnie temu.Czekam na ciag dalszy Waszych przygod,sama relacji raczej nie wysmaze ,choc Dominikana to tak piekny roznorodny kraj ze byloby co opisywac ,oj byloby...
@spty13 czyli się minęłyśmy:) Cieszę się, że Twoje odczucia związane z Dominikaną są równie pozytywne, co nasze. PS. Widzę, że Lanzarote Ci się na majówkę szykuje;-)
:arrow: iexcl-hola-islas-canarias,1506,97027
minęłyśmy się o 10 dnipoznaję miejsca z Waszych zdjęć
:)np. zdjęcia plaży na wysokości hotelu Sunscape .chyba tylko na tym odcinku leża takie worki w wodzie.Dzięki za link do Kanarów ,bardzo mi się przyda, no w tym roku to się trochę nawyleguję po różnych rajskich plażach:)P
Świetna relacja! Byłam na Jamajce, wyjazd i zwiedzanie w podobnej konwencji i bardzo się rozczarowałam. Po Twojej relacji chyba się skuszę na Dominikanę, może odczaruję Karaiby
:) tym bardziej, że jest tam maraton a ja łącze wyjazdy z bieganiem.
bardzo fajna relacja, świetnie się czyta, od razu zaznaczałam miejsca na mojej mapie.. planowałam Dominikanę jakiś czas temu już, później stwierdziłam, że może jednak tam nie jest tak fajnie, ale widzę, że się myliłam więc plan wraca! :D jedno pytanie - czy tam są wypożyczalnie motorów/skuterów dla turystów? bo wiele razy pojawiły się wzmianki o moto taxi, a my lubimy sami jeździć jednak ;)
bardzo fajna relacja, świetnie się czyta, od razu zaznaczałam miejsca na mojej mapie.. planowałam Dominikanę jakiś czas temu już, później stwierdziłam, że może jednak tam nie jest tak fajnie, ale widzę, że się myliłam więc plan wraca!
:D jedno pytanie - czy tam są wypożyczalnie motorów/skuterów dla turystów? bo wiele razy pojawiły się wzmianki o moto taxi, a my lubimy sami jeździć jednak
;)
Są wypożyczalnie, konkretów Ci nie podam, ale na pewno widziałam w Las Terrenas - skutery, quady - idealne do zwiedzania Półwyspu Samana. W rejonie Punta Cana też na pewno coś się znajdzie:-)
Witam, przecudowny opis wakacji
:)interesuje mnie kwestia finansowa te 2500 zł/os. Czy jest to całkowita kwota wyjazdu łącznie z jedzeniem, atrakcjami, transportem, transferami czy tylko, tak jak Pani napisała, loty + hotel?Pozdrawiam
Przy ilości atrakcji, z których skorzystaliśmy i cenie biletów lotniczych ok. 1550 zł ciężko byłoby się zmieścić w 2500zł;-)Tak jak napisałam w relacji - 2500 zł to kwota za osobę za loty i hotele na 11 dni. Również pozdrawiam;-)
Dziękuję
:) a ma Pani mniej więcej podliczone ile całkowicie wyniósł Was ten wyjazd? My wyjeżdżamy w listopadzie na 10 dni, z początku miał to być wyjazd typowo wypoczynkowy z allem, ale że uwielbiamy zwiedzać i prawdopodobnie już tam nie wrócimy grzechem byłoby znać Dominikane tylko od strony Punta Cana
:) Dodatkowo Pani opis tak mnie zachęcił, że planuję zorganizować coś bardzo, bardzo podobnego
:)
Podliczyłam właśnie i wszystkich wydatków wyszło ok. 4700 zł/os. + 90 euro łącznie wydaliśmy w Brukseli.Nie będę wyszczególniać na co ile, większość cen można znaleźć w relacji. Życzę niezapomnianych dominikańskich wakacji:-)
Santo Domingo dzięki kolonialnemu charakterowi, nie raz grało w filmie Hawanę, np. w „Ojcu chrzestnym” i „Dobrym agencie”. Rzeczywiście niska kolorowa zabudowa przypomina mi Hawanę widzianą na zdjęciach, czy znaną z dokumentu „Buena Vista Social Club”. Póki co nie mam porównania, póki co... :)
W ogóle nie obchodzą nas nazwy mijanych zabytków, wiem, że stoją tu od wieków i to stanowi o klimacie i prawdzie miasta.
Tymczasem nasz spacer po Santo Domingo przebiega w słońcu i w deszczu i w rytmie merengue. Muzyka słyszalna jest niemal na każdym rogu. Głośne dźwięki wydobywają się nawet z małych sklepików spożywczych, przed którymi zazwyczaj jest choć jeden stolik i krzesło, by w atmosferze muzyki raczyć się rumem lub zimnym Presdiente.
Dorożkarz namawia nas na godzinną przejażdżkę po starówce. Może później skorzystamy. Swoją drogą 20$ to brzmi jak promocja – w porównaniu z porannym 10-minutowym transferem za 15$.
Gdy zaczyna padać na dobre, idziemy uciąć sobie małą drzemkę.
Dzisiaj jest niedziela, w mieście organizowany jest karnawał. Sprawdzam w necie, jest to dosyć daleko, więc póki co odpuszczamy.
Spacerujemy wokół Fortu Ozama, gdzie porozstawiały się straganiki ze wszystkim. Spoglądam na miasto po drugiej stronie rzeki, nie zachęca za zbytnio, ale ciągnie mnie tam, jestem ciekawa tego karnawału. :D Idziemy w stronę Alcazar de Colon, niestety cały czas towarzyszy nam mżawka.
Co by tu robić? Na kolację jeszcze za wcześnie, więc wsiadamy do taxi – kierunek karnawał proszę. :D Mostem jedziemy na drugą stronę Rio Ozamy.
Po drodze taksówkarz z dumą wskazuje Mauzoleum Kolumba (zw. Faro a Colon) – wielka betonowa budowla nie należy do najpiękniejszych. Ulice pozamykane, objazdy, bo karnawał. Gdy wysiadamy czujemy się trochę jakbyśmy znaleźli się w innym świecie - klimaty trochę slumsowate. Niezrażeni idziemy w stronę całego piekiełka.
My tu dotarliśmy ok.18.30, a cały event rozpoczął się o 17., jeżeli była jakaś parada to nas ominęła, teraz pozostały nam koncerty i obserwowanie przechadzających się co jakiś czas przebierańców, głównie małolatów. W tłumie można zauważyć dużo mundurowych, więc teren jest zabezpieczony. :D
Chociaż pierwsze wrażenie było dosyć osobliwe, nie czujemy w żadnym momencie niebezpieczeństwa, wręcz przeciwnie ludzie są cudowni. Jak zaczyna mocno padać, przygarniają nas pod duży parasol i dbają, by przypadkiem na mnie nie padał deszcz. A w tej kwestii i tak już pozamiatane. Moje espadryle całe mokre. Właściwie to wszystko mokre. :lol:
Mamy szczęście, pomimo tłumów bez problemu udaje nam się zorganizować powrót na starówkę – chłopak nas pyta czy chcemy taxi, ustalamy cenę - jakieś grosze w porównaniu z prawdziwą taksówką i zawozi nas swoim samochodem. W trakcie jazdy z jego radia rozbrzmiewają oczywiście karaibskie rytmy, bo on, jak wszyscy tutaj, słucha miejscowej muzyki, podśpiewując sobie przy tym.
Na kolację idziemy do Tapas Baru Los Navarricos obok naszego hotelu. A tapasy tutaj to miniaturowe kanapeczki, także nie był to najlepszy wybór. Żeby się najeść musielibyśmy zjeść chyba 10 takich talerzyków. :lol:
Próbujemy kilka opcji i zmykamy do nas na taras. Na szczęście nikogo nie ma, cały jest dla nas. 8-) Przegryzamy miejscowymi serowymi laysami, jakieś wino, z pobliskich lokali słychać gwarek rozmów i merengue, w tle wielki statek Costa Magica płynie do kolejnego portu. Jest klimat!
Po deszczowej imprezce ubraliśmy się ciepło, ale już czuję, że do kaszlu dołączy klasyczne przeziębienie. Pomału mnie rozkłada, ale znajduje jeszcze siły na wieczorny spacer.
Santo Domingo jest warte tego, by zatrzymać się w nim choć na chwilę, miasto ma swój klimat. Jeśli przerwa od plaży to właśnie tu, wśród wiekowych murów.Dzień 6 – 13.02. – Las Terrenas
Dzień rozpoczynamy od pysznego śniadania na tarasie. Poprzedni hotel serwował nam ubogą wersję tego posiłku, więc w Casa del Sol doceniamy każdy kęs. Sałatka owocowa różnorodna i obfita, standardowo pieczywo tostowe, mamy też babeczki i hit - jajecznica na szyneczce, którą pani robi specjalnie dla ciebie, jeśli wolisz sadzone - nie ma problemu.?
Ostatnie spojrzenie na Zonę Colonial, wpisaną 27 lat temu na listę UNESCO, po czym łapiemy taxi i kierunek dworzec Caribe Tours.
Po drodze mijamy Pałac Narodowy, miejsce pracy prezydenta Dominikany.
Jest poniedziałek, na ulicach „młyn”, przed samym dworcem utykamy w korku, kierowca łamie przepisy, przez co zostaje upomniany przez panią policjantkę.
Na dworcu kupujemy bilety do Sanchez (340pesos/os.), nasz kierunek to półwysep Samana. Caribe Tours to taka ichniejsza wersja naszego Polskiego Busa – wifi dostępne na pokładzie i dużo tras do wyboru. Ze stolicy można się dostać do wielu miast i miasteczek Dominikany. Ceny i trasy dostępne na stronie: http://www.caribetours.com.do/site/portada/.
Nasz autobus odjeżdża o 10:00 czyli za 20 min. Poznajemy Włocha, krótka wymiana dominikańskich doświadczeń i w drogę!
Jeśli wydawało nam się, że w autobusie Expreso Bavaro było zimno, to byliśmy w błędzie. :lol: To, co dzieje się w Caribe Tours to jest dopiero hardkor. Pomimo, że do tej podróży się przygotowaliśmy – długie spodnie, długi rękaw, to i tak czujemy się jak w zamrażalniku. :roll: Puchowe kurtki upchane w naszych walizkach, teraz by się przydały.
Prawie całą trasę jedziemy w deszczu i chyba nie ma szans na przejaśnienia. :/
W Sanchez wysiadamy jako jedni z nielicznych, reszta jedzie do miasteczka Samana. Stąd chcemy się dostać do oddalonego o 20km Las Terrenas. Zatem musimy znaleźć sobie jakiś transport. Od razu atakują nas taksiarze od motorów, jest też jeden taksówkarz z samochodem, ale zaproponowana przez niego cena wydaje się nam zaporowa. Rozpoczynają się negocjacje, niestety panowie są w komitywie i jedyne, co nam się udaje ugrać to 100 pesos mniej. Taksówkarz mówi, że więcej nie zejdzie, bo trasa jest trudna, wskazując na pobliską górę.
Po drugiej stronie ulicy zatrzymuje się busik guagua, biegnę podpytać, jak można dostać się do Las Terrenas. W busiku zaczyna się gromka dyskusja, z której wynika, że sprawa nie jest taka prosta. :lol: Godzimy się w końcu na taxi. Rzeczywiście trasa nie jest łatwa, jeździmy po górach, cały czas pada, warunki na drodze są ciężkie, do tego nasz kierowca spalił klocki. :roll:
Jakimś cudem udaje się nam dojechać do naszego kolejnego miejsca noclegowego – Casa Delfin Guest House. Kierowca nie ma jak wydać, z pomocą przychodzi człowiek z pobliskiej knajpy, który ratuje nas swoimi pesosami. Po raz kolejny stwierdzam, że Ci ludzie są cudowni.
Nasz pokój położony na piętrze jest prosty i schludny. Widać, że Dominikańczycy muszą lubić telewizję. pomimo, że jest to nasz najtańszy nocleg (31,5$/noc) na wyposażeniu jest telewizor z płaskim ekranem, z dużą ilością kanałów - tak jak w poprzednich hotelach. Jest moskitiera i elektryczna rakieta na robaki, co może sugerować, że będą nas tu odwiedzać różni goście. :D Na szczęście nie ma klimy, to dobrze, bo już zaczynam odczuwać lęki na myśl o tym urządzeniu. :D
Na zewnątrz ściana deszczu, więc nie pozostaje nam nic innego, jak zejść do knajpki na dole, przy okazji oddamy kasę i zrewanżujemy się naszemu wybawcy, zamawiając u niego posiłek.