Patrzę na mapkę w telefonie - w okolicy są inne punkty widokowe, zatem robimy wycieczkę szklakiem miradouros.
Dzisiejszy spacer to sama przyjemność. Bez tłumów, a w cieniu starych murów można się ukryć przed słońcem.
Dochodzimy do Miradouro Sophia de Mello Breyner Andresen. Wyraźnie widać, że oddaliśmy się od rzeki. Jesteśmy teraz w dzielnicy Graça. Nad dachami miasta góruje Zamek Św. Jerzego.
Wspinamy się wyżej do Miradouro de Nossa Senhora do Monte. Zauważam prawidłowość, że przy każdym punkcie widokowym znajduje się kościół. Ten tutaj jest mały i uroczy.
Schodzimy uliczkami w dół miasta.
W końcu udaje nam się dotrzeć do pominiętego wczoraj Praca do Comercio. Tu odpoczynek, zasłużyliśmy na coś zimnego, dobrego.
Przy okazji wizyty na placu, odkrywamy miejską plażę.
Idziemy wzdłuż rzeki Tag. Pomału myślimy o obiedzie, ale mijane miejsca nas nie zachęcają. Aż do momentu, gdy przed oczami wyłania się nam wielka hala z żarełkiem czyli Time Out Market. Idealnie
:D W środku większość mniejszych wersji słynnych lizbońskich restauracji. Obiadowy raj. Dziękujemy Lizbono, że odkryłaś przed nami kolejną kartę.
Decydujemy się na burgery z Honorato, a później na ostrygi z Sea Me. Na więcej nie pozwala nam pojemność żołądków
:lol:
Do naszego mieszkania mamy ok. 500 metrów pod górę. Idziemy chwilę odpocząć. Jak się zaraz okaże dłuższą chwilę, bo nie ma to jak uciąć sobie drzemkę z pełnym brzuchem
:lol:
A później oczywiście trzeba spróbować pastels de nata. W końcu! Jesteśmy drugi dzień w Lizbonie i dopiero teraz smakujemy te słynne babeczki. Świeżutkie, z Oriona.
Dzisiaj ostatnia portugalska kolacja. Podczas tej podróży udało nam się posmakować cataplanę, której nie chcieliśmy, bacalhau, którego nie chcieliśmy
:lol: to teraz czas na to, co bardzo chcemy czyli arroz de marisco. Pytam wujka Google, gdzie takowe danie zostanie nam zaserwowane w Lizbonie, wyskakuje kilka knajp, w jednej z nich rezerwuję stolik.
Ale zanim kolacja, idziemy do Baru Park. Oczywiście po wczorajszej wizycie nie mamy złudzeń, co do tego miejsca, ale póki słońce nie zaszło chcemy zobaczyć dzisiejszy widok. Tym razem my wchodzimy na pewniaka, a zdezorientowani podążają za nami.
:lol: Niestety jest jeszcze gorzej, niż wczoraj - poziom lanserki na m² zdecydowanie przekroczył normę.
:lol:
Do kolacji mamy godzinę, nasza restauracja jest w przeciwną stronę, niż droga, którą zazwyczaj przemierzaliśmy, więc idziemy na piechotę poznać nowe rewiry miasta. Przed nami 3,5 km. I o ile na początku trasa prowadzi "naszą" ulicą, więc jest ok. Ale gdy znaleźliśmy się w rejonach typu warszawski Żerań, idąc wzdłuż torów, portu przemysłowego, po lewo sunie pociąg, po prawej tramwaj, potem przez wiadukt, potem pod trasą, bez nadziei, że kiedyś gdzieś dojdziemy.:/ Jeśli ktoś chce popsuć sobie opinię o Lizbonie polecam tę wycieczkę.
:lol: Tak, był to najgorszy pomysł ever. Poziom irytacji rósł z każdym przebytym metrem. Jedynie gps pocieszał, że zaraz niby dojdziemy. Chociaż też często się zawieszał, zmieniając zdanie
:lol: I w końcu stał się cud. Naszym oczom ukazał się elegancki port, wzdłuż którego rozsiane są restauracje. Właściwie to jestem w szoku, bo gdy rezerwowałam stolik nie spodziewałam się, że panują tu takie klimaty. W szczególności po tym, co przed chwilą przeżyliśmy, czujemy się jakbyśmy przekroczyli bramę raju
:D
Restauracja 5 Oceanos, w której czeka już na nas stolik znajduje się prawie pod mostem. I z tego, co zauważyliśmy jest ona jednym z bardziej obleganych tu miejsc. Od razu zamawiamy upragnione białe wino i arroz de marisco. Tak, zdecydowanie jest to dla nas kociołek szczęścia. Ryż z dużą ilością darów morza, w szczególności langusty. Mniami:-)
Na Bairro Alto wracamy taxi. Idziemy na pobliskie Chiado. Ponoć tu znajdują się lokale, w których można posłuchać śpiewu fado. Oczywiście najwięcej w tym temacie dzieje się w Alfamie, ale my już nie mamy siły na kolejny kilkukilometrowy spacerek. Przemierzamy uliczki Chiado, mijamy zamknięte lokale. Jednak Adega Machado zaprasza nas otwartymi rękami. Muzycy akurat są na fajku, zastanawiamy się przez chwilę, czy to już koniec występów, ale dostajemy zapewnienie, że to tylko przerwa. Zamawiamy po kieliszku wina...hmmm...7,5e za jeden
:roll:
:lol: Długo nie musimy czekać, bo zaraz pojawiają się muzycy. Dwóch gitarzystów i on - mały, starszy pan z niesamowitym głosem. Mimo talentu, jego postać jest dla nas trochę komiczna.
:D Wg mnie mamy pecha, że nie trafiliśmy na którąś z tych babek, co paliły.:/ Kobiecy głos, z emocjonalnym, przejmującym śpiewem. Tego bym chciała, a nie dziadeczka
:D Na dodatek w pierwszym stoliku, niczym w pierwszej ławce w szkole, siedział prymus, który był chyba psychofanem fado lub tego śpiewaka, i próbował mu wtórować i się podlizywać, recytując teksty piosenek. Trochę to było wkurzające. No nic, dzisiaj nie zakochamy się w fado. Następnym razem, gdzieś indziej, w innych okolicznościach.
W powrotną drogę Lisbon by night. Znana miejscówka z żółtym tramwajem-windą zmienia swoje oblicze. Zamiast żółtego stoi wymazany graffiti, a naokoło siedzą, piją, lulki palą;-)
CDN.Lisbon Story
Część 3 – 31.08.
Ostatni poranek w Lizbonie. Trochę smutno, bo zakochaliśmy się w tym mieście. Na szczęście to ten rodzaj miłości, w której aż chce się zatracać, więc na pewno tu wrócimy. A tymczasem pakujemy się i pomału żegnamy z Rua do Sol a Santa Catarina.
Pastelaria Orion już na nas czeka z pyszną kawą i świeżymi wypiekami. A na miłe bom dia wita nas serdeczny uśmiech pani kelnerki. Za szybą co chwila przejeżdża żółty tramwaj, w środku zadowoleni turyści gotowi na poznanie nowego. Dla jednych podróż się zaczyna, dla nas niestety dobiega jej kres.:/
Wylot do Polski mamy o 16:40, więc do naszej dyspozycji jeszcze pół dnia, by doświadczyć czegoś ciekawego. Do wyboru – okolice Wieży Belem ze słynną cukiernią z babeczkami Pasteis de Belem, lub dzielnica Expo położona niedaleko lotniska. Intuicja i rozsądek skłaniają nas ku opcji nr 2. Poza tym myślenie o ponoć najlepszych w mieście babeczkach nad talerzem z wyśmienitymi babeczkami to nie jest najlepszy pomysł.
:lol: Ale zanim udamy się w nowe rejony, ostatni raz przemierzamy dobrze znaną nam drogę - Calçada do Combro przez Praça Luís de Camões, by tym razem w końcu dojść do Praça Rossio.
Przy placu zaglądamy do kolorowego sklepu z sardynkami w puszkach. W środku klimat małego jarmarku, muzyka, karuzela, a na stanie rybki zamknięte w specjalnych opakowaniach z datą urodzenia. http://www.mundofantasticodasardinha.pt/ Nie dostrzegliśmy wersji pod bagaż podręczny, więc wychodzimy stąd z pustymi rękami.
Na Praca Rossio łapiemy taxi i jedziemy w stronę nowej części miasta. Do celu ok. 9 km, jadąc wzdłuż rzeki. Mijamy rozkopy, budowę, to też nie byłby przyjemny spacer (nawiązując do naszej wczorajszej, wieczornej wyprawy w stronę Mostu 25 kwietnia).
Wysiadamy przy Jardin de Água i zaczynamy zwiedzać okolicę. Już od pierwszych chwil czujemy, że przyjazd tu to był dobry pomysł. Woda wkomponowana zarówno w beton, jak i oazy zieleni. Przy pełnym słońcu i błękicie nieba koi. W sąsiedztwie tego ogrodu znajduje się największe w Europie oceanarium, na odwiedzenie którego nie mamy zbytnio czasu.
@Grzes830324 zwiedzanie miast traktujemy zazwyczaj bez planu, o istnieniu tego cmentarza do tej pory nawet nie wiedziałam;-) Intuicja i nogi nas prowadzą, tam nas nie poniosły. Ale zgadzam się w pełni, co do zachwytów nad miastem. Powiem więcej, gdybyśmy w trakcie tego wyjazdu nie odwiedzili Lizbony to nie byłaby to spełniona podróż.
Cubero4 napisał:W ostatnim czasie zastanawiam się nad wyborem Lizbony na mój następny trip, myślę że dalszy ciąg Twojej relacji zadecyduje o moim wyborze
:)Zgadzam się. Też w przyszłości wybiorę się w te rejony.Fotki zachęcają. Bardzo inspirująca relacja
:)
bardzo lubię Wasze relacje
:) to taki trochę mój styl podróżowania na przedłużone weekendy: za słońcem i pysznym jedzeniem, pięknymi krajobrazami ale z komfortem wynajmu auta i dobrymi noclegami
;) A na dodatek jak coś nie wyszło/daliście się naciąć nie koloryzujecie - takie szczere relacje są bardzo fajne! Trzymam kciuki za jeszcze więcej udanych wyjazdów w 2018 (no i więcej relacji
;))
Miłe wspomnienia
:) Minęliśmy się! Byliśmy w Lagos 17-24 a w Lizbonie 24-26 sierpnia
:) I nawet w Lagos mieszkaliśmy blisko, bo my trochę "nad" wami
:D Też blisko do Dona Ana, ale w spokojniejszej ulicy. Bardzo nam przypadła do gustu ta mieścina, ale wieczorami się nie zapuszczaliśmy do centrum,żeby właśnie nie zepsuć sobie wrażeń tym tłumem turystów
;)
Narobiliście mi apetytu na Lizbonę
:) Nie tylko zdjęciami pysznego jedzenia, urokliwych tramwajów czy lizbońskich zabytków, ale przede wszystkim klimatem tej części relacji.To coś nieuchwytnego, co kryje się w Waszych uśmiechach. Zaprasza do podróży
:) Super.
@dubaj1910 ale wydziwiasz
:D Przecież przez te 5 dni w Algarve o nic innego nie chodziło, jak o zwiedzanie plaż właśnie. Z naciskiem na słowo zwiedzanie, bo w sumie typowemu plażowaniu poświęciliśmy może ze 2 godz. PS. Piszę właśnie kontynuację Lizbony, proszę mnie wybijać z rytmu
:D
@dubaj1910Jak nie chcesz plaż, to ja w Algarve polecam zabawy przy hotelowym basenie.Pewnego wieczoru bawiłam się tak dobrze, że nie zauważyłam że basen się zaczął i runęłam do niego w ubraniu, w butach, z kuflem piwa w jednej ręce i kurczakiem piri-piri w drugiej. Mimo tego, że wypadły mi obie soczewki kontaktowe i do końca pobytu już niewiele zobaczyłam to i tak było fajnie.Niestety nazwy tego hotelu już nie pamiętam ale jak widzisz zabawa jest dość uniwersalna i możesz się bawić w zasadzie w dowolnie wybranym miejscu w Algarve
;)
LaVarsovienne napisał:@dubaj1910 ale wydziwiasz
:D Przecież przez te 5 dni w Algarve o nic innego nie chodziło, jak o zwiedzanie plaż właśnie. Z naciskiem na słowo zwiedzanie, bo w sumie typowemu plażowaniu poświęciliśmy może ze 2 godz. PS. Piszę właśnie kontynuację Lizbony, proszę mnie nie wybijać z rytmu
:DOj nie chodziło mi o wydziwianie czy krytykę - niepotrzebnie tak to odebrałaś.Ja egoistycznie pytałem pod siebie - szukam inwencji na powrót po 20 latach na Algarve i poza świetnymi plażami brakuje mi czegoś co by mnie dodatkowo nakręciło na ten wyjazd.... W Andaluzji było tych dodatkowych smaczków (typu Sierra Nevada, El Chorro) sporo... szukam po prostu czegoś unikatowego w Portugalii.Relacje lajkuje dokładnie - nie było w mojej wypowiedzi cienia "wydziwiania"
;) maginiak napisał:@dubaj1910Jak nie chcesz plaż, to ja w Algarve polecam zabawy przy hotelowym basenie.Pewnego wieczoru bawiłam się tak dobrze, że nie zauważyłam że basen się zaczął i runęłam do niego w ubraniu, w butach, z kuflem piwa w jednej ręce i kurczakiem piri-piri w drugiej. Mimo tego, że wypadły mi obie soczewki kontaktowe i do końca pobytu już niewiele zobaczyłam to i tak było fajnie.Niestety nazwy tego hotelu już nie pamiętam ale jak widzisz zabawa jest dość uniwersalna i możesz się bawić w zasadzie w dowolnie wybranym miejscu w Algarve
;) Hm... nie uwierzę w to runięcie póki zdjęcia miss mokrego podkoszulka nie zobaczę
;) To tylko męska ciekawość - proszę nie złościć się na moje subtelne bezczelności
:mrgreen:
@dubaj1910 przecież ja nie odebrałam Twojego zapytania jako krytykę.
:-) Słowo wydziwiasz odnosi się do tego, że chciałbyś czegoś niezwiązanego z plażą, a to taki typowo plażowy region przecież.
:D Oczywiście zatrzymaliśmy się w górach Monchique, fajnie było, ale same góry nie są jakoś nadzwyczaj spektakularne. Nie równają się z tymi andaluzyjskimi atrakcjami, które wypisałeś (moja opinia na podstawie fot z googla, bo nie byłam w Andaluzji).Z tego, co kojarzę region Alentejo jest warty głębszego poznania. Zbadaj temat, może przypadnie Ci do gustu i jakoś to połączysz, bo regiony są obok siebie. Ja dla samego Algarve na pewno nie wrócę do Portugalii.
Patrzę na mapkę w telefonie - w okolicy są inne punkty widokowe, zatem robimy wycieczkę szklakiem miradouros.
Dzisiejszy spacer to sama przyjemność. Bez tłumów, a w cieniu starych murów można się ukryć przed słońcem.
Dochodzimy do Miradouro Sophia de Mello Breyner Andresen. Wyraźnie widać, że oddaliśmy się od rzeki. Jesteśmy teraz w dzielnicy Graça. Nad dachami miasta góruje Zamek Św. Jerzego.
Wspinamy się wyżej do Miradouro de Nossa Senhora do Monte. Zauważam prawidłowość, że przy każdym punkcie widokowym znajduje się kościół. Ten tutaj jest mały i uroczy.
Schodzimy uliczkami w dół miasta.
W końcu udaje nam się dotrzeć do pominiętego wczoraj Praca do Comercio. Tu odpoczynek, zasłużyliśmy na coś zimnego, dobrego.
Przy okazji wizyty na placu, odkrywamy miejską plażę.
Idziemy wzdłuż rzeki Tag. Pomału myślimy o obiedzie, ale mijane miejsca nas nie zachęcają. Aż do momentu, gdy przed oczami wyłania się nam wielka hala z żarełkiem czyli Time Out Market. Idealnie :D W środku większość mniejszych wersji słynnych lizbońskich restauracji. Obiadowy raj. Dziękujemy Lizbono, że odkryłaś przed nami kolejną kartę.
Decydujemy się na burgery z Honorato, a później na ostrygi z Sea Me. Na więcej nie pozwala nam pojemność żołądków :lol:
Do naszego mieszkania mamy ok. 500 metrów pod górę. Idziemy chwilę odpocząć. Jak się zaraz okaże dłuższą chwilę, bo nie ma to jak uciąć sobie drzemkę z pełnym brzuchem :lol:
A później oczywiście trzeba spróbować pastels de nata. W końcu! Jesteśmy drugi dzień w Lizbonie i dopiero teraz smakujemy te słynne babeczki. Świeżutkie, z Oriona.
Dzisiaj ostatnia portugalska kolacja. Podczas tej podróży udało nam się posmakować cataplanę, której nie chcieliśmy, bacalhau, którego nie chcieliśmy :lol: to teraz czas na to, co bardzo chcemy czyli arroz de marisco. Pytam wujka Google, gdzie takowe danie zostanie nam zaserwowane w Lizbonie, wyskakuje kilka knajp, w jednej z nich rezerwuję stolik.
Ale zanim kolacja, idziemy do Baru Park. Oczywiście po wczorajszej wizycie nie mamy złudzeń, co do tego miejsca, ale póki słońce nie zaszło chcemy zobaczyć dzisiejszy widok. Tym razem my wchodzimy na pewniaka, a zdezorientowani podążają za nami. :lol: Niestety jest jeszcze gorzej, niż wczoraj - poziom lanserki na m² zdecydowanie przekroczył normę. :lol:
Do kolacji mamy godzinę, nasza restauracja jest w przeciwną stronę, niż droga, którą zazwyczaj przemierzaliśmy, więc idziemy na piechotę poznać nowe rewiry miasta. Przed nami 3,5 km. I o ile na początku trasa prowadzi "naszą" ulicą, więc jest ok. Ale gdy znaleźliśmy się w rejonach typu warszawski Żerań, idąc wzdłuż torów, portu przemysłowego, po lewo sunie pociąg, po prawej tramwaj, potem przez wiadukt, potem pod trasą, bez nadziei, że kiedyś gdzieś dojdziemy.:/ Jeśli ktoś chce popsuć sobie opinię o Lizbonie polecam tę wycieczkę. :lol: Tak, był to najgorszy pomysł ever. Poziom irytacji rósł z każdym przebytym metrem. Jedynie gps pocieszał, że zaraz niby dojdziemy. Chociaż też często się zawieszał, zmieniając zdanie :lol:
I w końcu stał się cud. Naszym oczom ukazał się elegancki port, wzdłuż którego rozsiane są restauracje. Właściwie to jestem w szoku, bo gdy rezerwowałam stolik nie spodziewałam się, że panują tu takie klimaty. W szczególności po tym, co przed chwilą przeżyliśmy, czujemy się jakbyśmy przekroczyli bramę raju :D
Restauracja 5 Oceanos, w której czeka już na nas stolik znajduje się prawie pod mostem. I z tego, co zauważyliśmy jest ona jednym z bardziej obleganych tu miejsc.
Od razu zamawiamy upragnione białe wino i arroz de marisco.
Tak, zdecydowanie jest to dla nas kociołek szczęścia. Ryż z dużą ilością darów morza, w szczególności langusty. Mniami:-)
Na Bairro Alto wracamy taxi. Idziemy na pobliskie Chiado. Ponoć tu znajdują się lokale, w których można posłuchać śpiewu fado. Oczywiście najwięcej w tym temacie dzieje się w Alfamie, ale my już nie mamy siły na kolejny kilkukilometrowy spacerek. Przemierzamy uliczki Chiado, mijamy zamknięte lokale. Jednak Adega Machado zaprasza nas otwartymi rękami. Muzycy akurat są na fajku, zastanawiamy się przez chwilę, czy to już koniec występów, ale dostajemy zapewnienie, że to tylko przerwa. Zamawiamy po kieliszku wina...hmmm...7,5e za jeden :roll: :lol:
Długo nie musimy czekać, bo zaraz pojawiają się muzycy. Dwóch gitarzystów i on - mały, starszy pan z niesamowitym głosem.
Mimo talentu, jego postać jest dla nas trochę komiczna. :D Wg mnie mamy pecha, że nie trafiliśmy na którąś z tych babek, co paliły.:/ Kobiecy głos, z emocjonalnym, przejmującym śpiewem. Tego bym chciała, a nie dziadeczka :D Na dodatek w pierwszym stoliku, niczym w pierwszej ławce w szkole, siedział prymus, który był chyba psychofanem fado lub tego śpiewaka, i próbował mu wtórować i się podlizywać, recytując teksty piosenek. Trochę to było wkurzające. No nic, dzisiaj nie zakochamy się w fado. Następnym razem, gdzieś indziej, w innych okolicznościach.
W powrotną drogę Lisbon by night. Znana miejscówka z żółtym tramwajem-windą zmienia swoje oblicze. Zamiast żółtego stoi wymazany graffiti, a naokoło siedzą, piją, lulki palą;-)
CDN.Lisbon Story
Część 3 – 31.08.
Ostatni poranek w Lizbonie. Trochę smutno, bo zakochaliśmy się w tym mieście. Na szczęście to ten rodzaj miłości, w której aż chce się zatracać, więc na pewno tu wrócimy.
A tymczasem pakujemy się i pomału żegnamy z Rua do Sol a Santa Catarina.
Pastelaria Orion już na nas czeka z pyszną kawą i świeżymi wypiekami. A na miłe bom dia wita nas serdeczny uśmiech pani kelnerki.
Za szybą co chwila przejeżdża żółty tramwaj, w środku zadowoleni turyści gotowi na poznanie nowego. Dla jednych podróż się zaczyna, dla nas niestety dobiega jej kres.:/
Wylot do Polski mamy o 16:40, więc do naszej dyspozycji jeszcze pół dnia, by doświadczyć czegoś ciekawego. Do wyboru – okolice Wieży Belem ze słynną cukiernią z babeczkami Pasteis de Belem, lub dzielnica Expo położona niedaleko lotniska. Intuicja i rozsądek skłaniają nas ku opcji nr 2. Poza tym myślenie o ponoć najlepszych w mieście babeczkach nad talerzem z wyśmienitymi babeczkami to nie jest najlepszy pomysł. :lol:
Ale zanim udamy się w nowe rejony, ostatni raz przemierzamy dobrze znaną nam drogę - Calçada do Combro przez Praça Luís de Camões, by tym razem w końcu dojść do Praça Rossio.
Przy placu zaglądamy do kolorowego sklepu z sardynkami w puszkach. W środku klimat małego jarmarku, muzyka, karuzela, a na stanie rybki zamknięte w specjalnych opakowaniach z datą urodzenia. http://www.mundofantasticodasardinha.pt/ Nie dostrzegliśmy wersji pod bagaż podręczny, więc wychodzimy stąd z pustymi rękami.
Na Praca Rossio łapiemy taxi i jedziemy w stronę nowej części miasta. Do celu ok. 9 km, jadąc wzdłuż rzeki. Mijamy rozkopy, budowę, to też nie byłby przyjemny spacer (nawiązując do naszej wczorajszej, wieczornej wyprawy w stronę Mostu 25 kwietnia).
Wysiadamy przy Jardin de Água i zaczynamy zwiedzać okolicę. Już od pierwszych chwil czujemy, że przyjazd tu to był dobry pomysł. Woda wkomponowana zarówno w beton, jak i oazy zieleni. Przy pełnym słońcu i błękicie nieba koi. W sąsiedztwie tego ogrodu znajduje się największe w Europie oceanarium, na odwiedzenie którego nie mamy zbytnio czasu.